Oto moja recenzja filmu "Mad Max: Na drodze gniewu", którą napisałem na konkurs "Skrytykuj!", mający na celu wyłonić członków Jury Młodych na 41. Festiwalu Filmowym w Gdyni.
Wizji przyszłości w kinie jest tyle, ile reżyserów sci-fi. Czyli słowem: bardzo dużo. Jednak wizja George'a Millera, reżysera filmu "Mad Max: Na drodze gniewu" jest dość abstrakcyjna. Przedstawił on świat w rzeczywistości postapokaliptycznej, w którym panuje susza, a roślinność jest bardzo rzadko spotykana. Tym światem panuje Wieczny Joe - tyran, od którego zależy życie wszystkich ludzi, bowiem ma on kontrolę nad wszystkimi zasobami wody na Ziemi. Jego sługami, czy może zwolennikami są ludzie przypominający krótko mówiąc zombie. Są uzależnieni od Wiecznego Joe, bo uważają go za łącznik między nimi a rajem, zwanym Valhallą, do którego chcą się dostać po śmierci. Właśnie w ręce owych zombiaków wpada Max Rockatansky, czyli człowiek, o którego się rozchodzi w całym filmie. No, może nie do końca, ale o tym za chwilę.
Wizji przyszłości w kinie jest tyle, ile reżyserów sci-fi. Czyli słowem: bardzo dużo. Jednak wizja George'a Millera, reżysera filmu "Mad Max: Na drodze gniewu" jest dość abstrakcyjna. Przedstawił on świat w rzeczywistości postapokaliptycznej, w którym panuje susza, a roślinność jest bardzo rzadko spotykana. Tym światem panuje Wieczny Joe - tyran, od którego zależy życie wszystkich ludzi, bowiem ma on kontrolę nad wszystkimi zasobami wody na Ziemi. Jego sługami, czy może zwolennikami są ludzie przypominający krótko mówiąc zombie. Są uzależnieni od Wiecznego Joe, bo uważają go za łącznik między nimi a rajem, zwanym Valhallą, do którego chcą się dostać po śmierci. Właśnie w ręce owych zombiaków wpada Max Rockatansky, czyli człowiek, o którego się rozchodzi w całym filmie. No, może nie do końca, ale o tym za chwilę.
Właściwie
cały ten film to jedna wielka gonitwa. Gonitwa za Cesarzową Furiosą, która
miała za zadanie przywieźć do siedziby Wiecznego Joe paliwo. Ta jednak zamiast
jechać po paliwo, zboczyła z kursu. Oczywiście nie bez powodu. Wzięła ze sobą
tzw. Rodzicielki, które wydawały na świat przyszłych zwolenników Wiecznego Joe,
czyli inaczej mówiąc złych ludzi, do których zarówno Furiosa jak i Rodzicielki
się nie zaliczały. Gdy tyran zorientował się, co się stało, od razu ruszył za
nimi w pościg. Wraz z nim wyruszyły wspomniane wcześniej zombiaki i Max. A skąd
on się tam wziął? A stąd, że jednemu z zombiaków była potrzebna krew, której
Rockatanasky był uniwersalnym dawcą. W jego podróży z tymi wszystkimi dziwnymi
ludźmi nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że trzymali go na
"masce" swojego pojazdu, a na twarz założyli mu kaganiec. Jednak Max,
jak to zwykle bywa z głównymi bohaterami, ratuje się z tych tarapatów, a po
uwolnieniu z niechęcią pomaga Furiosie i Rodzicielkom w ucieczce przed goniącą
ich bandą.
Jeśli nowego
"Mad Maxa" miałbym nazwać filmem dobrym, to tylko i wyłącznie ze
względu na jego stronę techniczną. Fabuła może i jest interesująca, ale jej
przedstawienie - co najwyżej mierne. Bo jak już mówiłem, ten film to jedna
wielka gonitwa, w której widz, który nie miał wcześniej styczności z serią
"Mad Max" może się nieźle zamotać. Mam wrażenie, że Miller
"wysłał" Furiosę w ucieczkę bez celu albo tylko po to, żeby pokazać,
jak banda Wiecznego Joe ją goni. Nie ulega żadnym wątpliwościom także fakt, iż
głównym bohaterem filmu jest właśnie Cesarzowa Furiosa, a nie Max Rockatansky,
bo to wokół niej kręci się cała akcja. Rola Maxa w całej fabule jest właściwie
znikoma. Ogranicza się jedynie do pomocy w ucieczce i zabiciu kilku zombiaków.
Ale czy "Mad Max: Na drodze gniewu" jest filmem o niczym? Tego jednak
powiedzieć nie mogę. Bo może i nie podoba mi się sposób, w jaki George Miller
poprowadził swoich bohaterów, może też Furiosa i reszta ucieka bez sensu.
Jednak, gdy spojrzymy na ten film szerzej, to możemy z niego wyciągnąć chyba
dość zaskakujące wnioski. Motyw walki o wodę albo ucieczki kobiet
sprzeciwiających się rządom tyrana udowadnia nam, że ten film można także
pojmować jako przestrogę dla przyszłych pokoleń, co można uznać za zaletę tego
filmu. Jeśli już mówimy o dobrych stronach, to muszę wspomnieć o wykonaniu tego
widowiska. Jak już wspominałem, "Mad Max" to w zasadzie jeden wielki
pościg. Ale jakimi maszynami! Wyglądają one naprawdę niesamowicie, a przy
obecności ciągłych wybuchów i strzelanin tylko zyskują na spektakularności. Do
tego dochodzą jeszcze liczne numery kaskaderskie wykonywane głównie przez
zombiaków. Ci oczywiście są na nich ucharakteryzowani, jednak trzeba przyznać,
że zrobione to bardzo dobrze. A wszystko to zostało ujęte w dynamicznych zdjęciach,
dzięki którym film nie jest aż taki nudny.
Mimo wszystko "Mad Max: Na drodze gniewu" jest filmem, którego akcja wydaje się nie mieć sensu. Choć piękne krajobrazy pustyni i dobre wykonanie techniczne tego obrazu trochę rekompensują fabularne niedociągnięcia, w filmie liczą się dla mnie emocje, których tu zdecydowanie zabrakło.
Mimo wszystko "Mad Max: Na drodze gniewu" jest filmem, którego akcja wydaje się nie mieć sensu. Choć piękne krajobrazy pustyni i dobre wykonanie techniczne tego obrazu trochę rekompensują fabularne niedociągnięcia, w filmie liczą się dla mnie emocje, których tu zdecydowanie zabrakło.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz